Polacy są zdecydowanymi zwolennikami obecności w Unii. Gotowi są też stosować się do jej procedur i regulacji, byle tylko we Wspólnocie pozostać. Wynika to ze wszystkich sondaży i dotyczy także większości wyborców PiS. Ostrzejsze szarże antyunijne, w wykonaniu choćby poseł Krystyny Pawłowicz, przyjmowane są z niezadowoleniem, a czasem zażenowaniem. Nawet środowisko ojca Rydzyka, mimo że radykalnie przeciwne dominującym w UE liberalnym wartościom, docenia profity płynące z członkostwa. W tej sytuacji trudno jest forsować szerokim frontem antyeuropejską retorykę.

PiS musi się więc ograniczać do wojen podjazdowych, dotyczących wybranych obszarów, np. przyjmowania uchodźców. Dzięki temu można budować narodowy obóz „prawdziwych Polaków" i jednocześnie oburzać się, że w przyszłym budżecie dostaniemy za mało pieniędzy.

Podobnie jest z praworządnością. Widmo wtorkowego przesłuchania Polski w Radzie ds. Ogólnych w ramach procedury art. 7 traktatu, choć stanowi poważne zagrożenie, jest przez PiS marginalizowane. Jako medialna odpowiedź szykowana jest nowa ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego, która jest niczym innym jak przysłowiową kozą, wprowadzoną na salę sejmową dla odwrócenia uwagi. Prawdopodobnie już w środę „koza" stanie się obiektem zażartych ataków opozycji, zarzucającej PiS ograniczanie demokracji, a sprawa przesłuchania i procedury ochrony praworządności przyschnie znów na jakiś czas. Elektoratowi, który mógłby zacząć się martwić o to, „co z tą Unią", odpowie się, że w Radzie ds. Ogólnych odbyła się dobra rozmowa, w której Polska przedstawiła swoje racje i zapoczątkowała proces wzajemnego zrozumienia.

Nowy temat, jakim są zmiany w ordynacji, potrzebny jest też do przypudrowania drugiego problemu: pytania o przywództwo w obozie „dobrej zmiany". Niezależnie od tego, jak poważne było schorzenie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, pobyt w szpitalu i mniejsza aktywność publiczna podkopały nieco jego pozycję. Posłowie już nie bardzo się go słuchają (np. w sprawie ustawy o ochronie zwierząt). I nikt oczywiście nie będzie śmiał podnieść głowy, jeśli prezes powróci w swojej zwykłej formie i „bez żadnego trybu". Ale jeśli nie? Jeśli przywódca PiS nadal będzie ograniczał aktywność? Jeśli osłabnie jego moc decyzyjna?

To są najważniejsze pytania, które zadaje sobie teraz kierownictwo Zjednoczonej Prawicy. Już teraz zaczęła się przecież walka o to, kto będzie mógł przypisać sobie zasługę za kolejny transfer do wyborców w postaci 300 zł na wyprawkę. Premier Mateusz Morawiecki raczej nie popełni błędu premier Szydło, która programem 500+ podzieliła się z minister Elżbietą Rafalską... Można więc udawać, wobec takiego wysypu różnych bieżących kwestii, że problem z UE nie istnieje. I media, i opozycja mają się czym zajmować. Ale to Unia ma moc sprawczą wobec rządu, choć jest trochę powolna i powściągliwa.