Lizzie Borden chwyta za siekierę

Historia zbrodni: Zamożne małżeństwo zostało brutalnie zamordowane we własnym domu. Każde z nich otrzymało po kilkanaście ciosów w głowę. Była to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych XIX w.

Aktualizacja: 23.06.2018 12:02 Publikacja: 21.06.2018 15:14

Dom, w którym 4 sierpnia 1892 r. zginęło małżeństwo Bordenów, został zamieniony w muzeum

Dom, w którym 4 sierpnia 1892 r. zginęło małżeństwo Bordenów, został zamieniony w muzeum

Foto: Wikipedia

W dniu morderstwa 4 sierpnia 1892 r. Lizzie Borden miała 32 lata. Mieszkała w małym miasteczku Fall River w stanie Massachusetts w skromnym, choć dość zamożnym domu przy Second Street, który jej rodzina zajmowała od 20 lat. Była to dość typowa, wąska, trzykondygnacyjna kamieniczka stojąca tuż przy ulicy. W rzeczywistości status rodziny był znacznie wyższy, ale ojciec Lizzie, 69-letni Andrew Jackson Borden, był człowiekiem bardzo oszczędnym, a wręcz skąpym.

Pochodził z zamożnej i wpływowej rodziny, ale dorastał w bardzo skromnym otoczeniu i na początku borykał się z problemami finansowymi. Powoli rozwijał interes, produkując i sprzedając meble. Jednak prawdziwy sukces finansowy odniósł, gdy został deweloperem oraz dyrektorem przedsiębiorstw włókienniczych, m.in. Globe Yarn Mill Company, Troy Cotton i Woolen Manufacturing Company. W momencie śmierci zajmował też prominentne stanowisko w Union Savings Bank oraz Durfee Safe Deposit and Trust Co. W domu jednak na dwóch dolnych kondygnacjach brakowało instalacji wodociągowej. Lokalizacja również nie była zbyt prestiżowa, za to w dogodnej odległości od obu fabryk.

Pierwsza żona Andrew Bordena zmarła, gdy młodsza córka była dzieckiem. Ożenił się powtórnie z Abby, która była o 10 lat starsza od Lizzie, a tylko o rok od jej siostry Emmy. Stosunki między macochą a pasierbicami były dość chłodne. Dziewczęta bardzo kochały matkę i ponowne małżeństwo ojca odebrały jako zdradę. W trakcie śledztwa ich irlandzka pokojówka Bridget Sullivan zeznała, że siostry rzadko jadły posiłki z rodzicami i nie zwracały się do macochy per „matko", lecz raczej używały bardziej oficjalnej formy „pani Borden". Służąca nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć, czy były wobec siebie serdeczne.

Lizzie i jej starsza siostra Emma zostały wychowane w duchu dość religijnym, obie uczęszczały do Central Congregational Church w Fall River i były typowymi przedstawicielkami ówczesnej społeczności i swojej klasy. Lizzie interesowała się sztuką, malowała na porcelanie. Wykazywała przy tym nawet pewien talent. Odwiedzała galerie, była aktywna w lokalnej wspólnocie religijnej – prowadziła lekcje dla emigrantów w szkółce niedzielnej, pełniła funkcję sekretarza-skarbnika w miejscowym stowarzyszeniu chrześcijańskim Christian Endeavor Society, a także wiceprezesa Chrześcijańskiej Unii Abstynentek. Jak przystało na niemłodą, ale nadal pannę, zajmował ją ogród. Była więc członkinią klubu hodowców kwiatów i owoców Ladies Fruit and Flower Mission. Panną pozostała do końca życia, podobnie jak jej siostra.

Niespokojny dom

Lizzie hodowała gołębie w stodole. Jednak w maju 1892 r. jej ojciec uznał, że przyciągają potencjalnych intruzów, więc powybijał je toporem. Rodzinna awantura, która wywiązała się po tym wydarzeniu, skłoniła Lizzie i Emmę do wyjazdu na przedłużone wakacje w lipcu 1892 r.

Napięcie w rodzinie narastało, ale dotyczyło głównie finansów Andrew Bordena. Obdarowywał krewnych żony, co nie podobało się jego córkom. Gdy rodzina Abby otrzymała dom, Lizzie i Emma wystąpiły z żądaniem o wypłatę czynszu. Andrew przystał na to i spłacił lokatorów, przekazując gotówkę swym córkom. W noc poprzedzającą morderstwa dom Bordenów odwiedził John Vinnicum Morse, brat zmarłej matki Lizzie i Emmy. Miał zamiar omówić z Bordenem jakieś sprawy biznesowe. Niektórzy autorzy spekulują, że rozmowa, dotycząca wymiany majątkowej, mogła stanowić punkt krytyczny dla już i tak napiętej sytuacji rodzinnej. Pojawiły się przypuszczenia, że Andrew chciał napisać nowy testament, znacznie bardziej korzystny dla Abby.

John Vinnicum Morse miał pozostać w Fall River kilka miesięcy. Siostry powitały go radośnie, lecz Bordenowie nie byli nawet w stanie zejść do salonu, by przywitać się z gościem. Oboje od kilku dni cierpieli na dolegliwości żołądkowe, co objawiało się bólami i wymiotami. Lekarz rodzinny podejrzewał zatrucie pozostawionym na piecu nieświeżym pożywieniem. Abby uważała, że to celowe działanie przeciwników jej męża. Później stwierdzono, że pod koniec lipca Lizzie Borden zakupiła w aptece większą ilość trucizny, co mogło (choć nie musiało) mieć związek z chorobą ojca i macochy. W noc przyjazdu wuja Lizzie i Emmy ich stan zaczął się nagle poprawiać. Nie mieli już jednak przeżyć nawet doby.

4 sierpnia 1982 r.

Emma wyjechała do przyjaciółki, której urodziło się dziecko, do oddalonego o 15 mil Fairhaven. O godz. 9 Lizzie usiadła w samotności do śniadania. Poprosiła Bridget jedynie o filiżankę kawy, ponieważ – jak stwierdziła – upał odebrał jej apetyt. Było to nietypowe zachowanie, gdyż zwykle jadała rano bardzo obfite posiłki. Borden wyszedł z domu nadrobić powstałe podczas choroby zaległości. Ożywiona nagłą poprawą samopoczucia Abby zarządziła porządki. Mimo upału nakazała Sullivan myć okna. Od pracy oderwał służącą dopiero dzwonek do drzwi o 10.45. To wracał Andrew Borden.

Domownicy zamykali dom na rygle nawet w ciągu dnia, dlatego po wejściu pana domu Bridget pozamykała drzwi i wróciła do mycia okien. Nadal bardzo osłabiony Andrew postanowił położyć się w salonie na kanapie i zdrzemnąć. Nie zdjął butów, więc żeby nie pobrudzić sofy, pozostawił stopy na podłodze i zamknął oczy. Wychodząc z salonu, Sullivan zobaczyła jeszcze Lizzie u szczytu schodów. Kobieta zachichotała cicho, a wtedy ojciec zapytał ją o swoją żonę. Otrzymał odpowiedź, że Abby wyszła z domu, ponieważ dowiedziała się, że jej przyjaciółka zachorowała i potrzebuje pomocy. Później w śledztwie służąca nie mogła sobie przypomnieć, o którą znajomą mogło chodzić, gdyż pani Borden nie utrzymywała wielu towarzyskich kontaktów. Pamiętała jedynie, że się zdziwiła, ponieważ nie przypominała sobie, by ktokolwiek wychodził z domu tego ranka.

Na szczęście dla Bridget dom Bordenów miał niewiele okien, a więc już o 11.30 jej praca była skończona. W domu panowała cisza, a według Lizzie pani Borden nie było w domu. Zmęczona upałem służąca postanowiła pójść do swojego pokoju na poddaszu i odpocząć. Jednak po 15 minutach obudził ją krzyk panny Lizzie: „Maggie, chodź szybko! Ojciec nie żyje. Ktoś wszedł do domu i go zabił!".

Dziewczyna, którą czasem u Bordenów nazywano imieniem poprzedniej służącej, pobiegła po doktora Bowena mieszkającego po drugiej stronie ulicy. Lekarz przybył natychmiast, a wraz z nim zaniepokojona sąsiadka, pani Churchil. Andrew Borden wyglądał, jakby nadal spał ze spuszczonymi z łóżka nogami i z ręką przy głowie. Tyle że nie miał już większości twarzy. Jak się później okazało, został pozbawiony życia we śnie. Zadano mu jedenaście ciosów w głowę narzędziem przypominającym siekierę. Krew była wszędzie.

Trzeba było powiadomić panią Borden. Lizzie stwierdziła, że słyszała, jak jej macocha wróciła do domu, więc powinna być na którymś z górnych pięter. Posłała po nią Bridget. Ta jednak stanowczo odmówiła wykonania polecenia. Być może obawiała się, że w domu nadal znajduje się morderca. Pani Churchill, sąsiadka, która przyszła razem z lekarzem, postanowiła poszukać Abby i Bridget zgodziła się jej towarzyszyć. Obie weszły na frontowe schody, lecz zanim dotarły na podest pierwszego piętra, przez otwarte drzwi rzadko używanego pokoju gościnnego dostrzegły leżącą na podłodze Abby Borden.

Sullivan zamarła, ale dzielna pani Churchill minęła ją, z zimną krwią obejrzała ciało, po czym oznajmiła wszystkim, że znalazła następne zwłoki. Abby Borden musiała zostać zaskoczona w trakcie szorowania podłogi. Od tyłu zadano jej 19 potężnych ciosów siekierą w głowę.

Na miejsce zbrodni przybyła policja i rozpoczęło się śledztwo. Jeden z funkcjonariuszy zapytał Lizzie, czy w domu są jakieś siekiery. „Ależ oczywiście – odpowiedziała. – Są wszędzie". Wysłała Bridget, by zaprowadziła policjantów do piwnicy, gdzie przechowywano siekiery. Jedna miała zakrwawione i oklejone włosami ostrze (jak się później okazało, wszystkie ślady należały do krowy). Druga była zardzewiała, trzecia zakurzona, a czwarta pokryta popiołem i pozbawiona trzonka. Zarekwirowano pierwszą i czwartą siekierę, po czym rozpoczęto przesłuchania. Lizzie oznajmiła, że przed odkryciem zwłok poszukiwała ciężarków do wędki na stryszku w szopie. Jednak przesłuchiwana kilkakrotnie za każdym razem udzielała innej odpowiedzi na pytanie, gdzie się wtedy znajdowała: „odpoczywałam w stodole", „byłam w stodole przez pół godziny", „byłam w stodole przez dziesięć minut", „szukałam kawałka żelaza w stodole", „szukałam ciężarka do wędki", „byłam w stodole, kiedy usłyszałam dziwne odgłosy, jakby drapanie". To właśnie te odgłosy miały ją skłonić do powrotu do domu, gdzie znalazła ciało ojca. Innym razem twierdziła, że zbrodnię odkryła zupełnie przypadkowo. Funkcjonariusze udali się w miejsce, gdzie Lizzie miała poszukiwać części do wędek. Okazało się, że podłoga pokryta była grubą warstwą kurzu i z pewnością nikt po niej ostatnio nie chodził.

Tymczasem dzień 4 sierpnia nie chciał się skończyć. Ciała państwa Bordenów przeniesiono do jadalni, gdzie na stole dokonano sekcji zwłok. Gdy wieczorem wróciła Emma Borden, ciała rodziców nadal tam były i oczekiwały na przedsiębiorcę pogrzebowego. Tę noc Bridget Sullivan spędziła u sąsiadki, Alice Russell – przyjaciółka sióstr Borden – w małżeńskim łożu zmarłych, Emma i Lizzie w swoich sypialniach, a ich gość, wuj John Morse, w pokoju gościnnym, gdzie została zmasakrowana pani domu.

Dochodzenie

Spekulacje i domysły zaczęły się już następnego dnia. Lokalna gazeta „Fall River Globe" zamieściła wywiad z Hiramem Harringtonem, mężem jedynej siostry Andrew Bordena, Luany Borden Harrington. Hiram kłamał w nim, że rozmawiał z Lizzie wieczorem 4 sierpnia i że nie wykazywała ona żadnych oznak gniewu czy żalu z powodu śmierci ojca i macochy. Można się łatwo domyślić, że prasa żyła sprawą Bordenów do samego jej końca i jeszcze dłużej. Wieści roznosiły się błyskawicznie. Dlatego szybko odnaleziono aptekarza Bence'a, który zeznał, że niedługo przed tragedią Lizzie Borden chciała kupić u niego duży zapas cyjanowodoru. Stwierdziła, że zamierzała użyć tej substancji do czyszczenia swojego płaszcza z foczej skóry.

Pogrzeb został opóźniony przez dodatkową autopsję. Na zlecenie doktora Wooda wykonano gipsowe odlewy czaszek obojga ofiar. Z jakiegoś powodu głowa pana Bordena nie wróciła na miejsce i został pochowany bez niej.

Początkowo policja nie podejrzewała Lizzie Borden. W końcu pochodziła z szanowanej i szczęśliwej rodziny oraz przysięgała prokuratorowi okręgowemu Hosei Knowltonowi, że rankiem 4 sierpnia znajdowała się w stodole, szukając kawałka żelaza do wędki. Kilka dni po morderstwach pojawiło się mnóstwo wskazówek, ale wszystkie prowadziły donikąd. Znaleziono krwawe kręgi w pobliskim gospodarstwie, ale były to ślady po uboju kurcząt.

Kręcące się w okolicy osoby również miały alibi. Niedługo po zabójstwie Bordenów w okolicy zamordowano toporem inną osobę. Sprawcę jednak ujęto i nie mógł być on zamieszany w śmierć rodziców Lizzie, ponieważ przebywał w tym czasie za granicą. Siekiery znalezione w piwnicy Bordenów nie mogły być narzędziem zbrodni. Pozostała tylko jedna osoba, której należało się przyjrzeć – córka ofiar.

Lizzie aresztowano 11 sierpnia. Za jej winą przemawiało wiele okoliczności. Przede wszystkim powszechnie znany był jej wrogi stosunek do rodziców. Nie byłoby to wystarczającą podstawą do zatrzymania, lecz zeznania Lizzie zawierały zbyt wiele sprzeczności i niejasności. Nie znaleziono żadnej chorej przyjaciółki. Wszystkie koleżanki Abby Borden były zupełnie zdrowe i żadna z nich nie wysłała liściku z prośbą o pomoc lub choćby odwiedziny. Ostatecznego argumentu dostarczyła sama podejrzana. Sąsiadka, panna Russell, widziała, jak 7 sierpnia Lizzie paliła w kuchennym piecu suknię, rzekomo poplamioną farbą.

Nikt z sąsiadów nie widział tego ranka nikogo obcego, kto wchodziłby do domu Bordenów lub go opuszczał. Choć człowiek taki mógł, rzecz jasna, zostać przeoczony, rzucało to kolejny cień na Lizzie. O jej nastawieniu do rodziny świadczył jeszcze jeden zaskakujący fakt. Na dobę przed zbrodnią kobieta nagle odkryła w sobie zdolności jasnowidzenia. Przy śniadaniu ponurym głosem oświadczyła, że zbliża się straszny koniec dla całej rodziny. Policja uznała to za zapowiedź morderstwa.

Borden nie miała alibi i była jedynym członkiem rodziny przebywającym w domu, gdy dokonano morderstw. Wuj Morse odwiedzał krewnych, a Emma bawiła dziecko przyjaciółki. Według jej własnych zeznań Lizzie między dziewiątą a dziesiątą, gdy zabito Abby, przebywała w domu, natomiast około jedenastej poszukiwała ciężarka w szopie, czemu przeczyła gruba i nienaruszona warstwa kurzu w tym miejscu. Na dokładkę brak śladów włamania do zawsze skrupulatnie zamykanego domu Bordenów nasuwał podejrzenie, że winowajcą musi być ktoś z domowników.

Spektakl sądowy

Proces Lizzie Borden rozpoczął się 5 czerwca 1893 r. w New Bedford. O randze społecznej rozprawy świadczy fakt, że wśród oskarżycieli znalazł się sędzia Sądu Najwyższego William Henry Moody, obrońcami zaś byli Andrew V. Jennings, Melvin O. Adams oraz znana osobistość – były gubernator stanu Massachusetts George D. Robinson.

Sąd obradował 14 dni. Było to wielkie wydarzenie medialne. Dziennikarze z Bostonu i Nowego Jorku oblegali budynek sądu. Chociaż Lizzie nigdy nie zeznawała podczas procesu, nadal była gwiazdą programu. W pewnym momencie kawałek bibułki pokrywający zniszczoną czaszkę ojca spadł na podłogę. Lizzie dostrzegła ją i zemdlała. Dzięki temu zyskała więcej sympatii, a jej adwokat nowe argumenty do obrony. Jego linia argumentacji podawała w wątpliwość sprawność, z jaką panna Borden musiałaby się przebierać i rozbierać feralnego ranka. Ciosy siekierą spowodowały, że ślady krwi znajdowały się w całym pomieszczeniu. W związku z tym, gdyby istotnie Lizzie była morderczynią, musiałaby po zabójstwie macochy rozebrać się do naga, dokładnie umyć, nie zostawiając śladów, porozmawiać ze służącą, a później powtórzyć tę procedurę jeszcze raz, zanim zaczęła krzyczeć, że ojciec został zamordowany.

Robinson wykazał dużo talentu i determinacji. Jego obrona miała na celu stworzyć uzasadnione wątpliwości i zasiać je w przysięgłych, by nie mogli jednoznacznie opowiedzieć się przeciw jego klientce. Był w stanie przedstawić świadków, którzy widzieli, że Lizzie opuszczała stodołę w czasie morderstw, lub twierdzili, że zauważyli dziwne postacie ukrywające się niedaleko posiadłości. Zdołał wydobyć z Bridget Sullivan informację, że kuchenne wejście do domu mogło być otwarte i przez nie wślizgnął się do domu nieznany zabójca.

Oskarżenie dowodziło, że Lizzie miała powody, by chcieć się pozbyć ojca i macochy. Andrew Borden rzekomo zapisał bądź też chciał zapisać swojej żonie całą swą posiadłość, wartą wtedy pół miliona dolarów, córkom pozostawiając jedynie niewielkie sumy – po 25 tys. dolarów. Nowego testamentu nigdy nie odnaleziono, a wuj Morse, któremu Andrew miał się zwierzyć z decyzji o zmianie woli, plątał się w zeznaniach, raz twierdząc, że rozmawiali o nowych ustaleniach, a później temu zaprzeczając.

Robinson opierał się na fakcie, że nie znaleziono narzędzia zbrodni, chociaż przy kuchennym piecu odkryto osmalone ostrze siekiery, której drewniany trzonek wypalił się, jakby całe narzędzie wrzucono do ognia. Jednak ostrze to mogło leżeć tam od wielu lat. Nie próbowano ustalić, czy ta właśnie siekiera mogła być narzędziem zbrodni – albo z powodu małej wiedzy o badaniu śladów przestępstw, albo przez zwykłe zaniedbanie.

Mroczną zapowiedź katastrofy, jaką wygłosiła Lizzie Borden dzień przed śmiercią rodziców, Robinson bagatelizował i zrzucał winę na „przypadłości kobiece". W mowie końcowej powiedział: „Panowie przysięgli! Przyjmijmy na chwilę, że moja klientka istotnie popełniła odrażający czyn, jaki jej się tu zarzuca. W takim razie musiałaby być diabłem wcielonym. Spójrzcie na nią, panowie! Czy ona wygląda jak szatan?". Lizzie Borden była niewysoka, pulchna, bardzo wytworna i delikatna, z eleganckimi binoklami na nosie. Zdecydowanie nie przypominała diabła.

Niewinna, lecz oskarżona

W końcu 20 czerwca po półtoragodzinnej naradzie sąd uniewinnił Lizzie Borden. Oskarżenie nie miało nawet cienia bezpośredniego dowodu łączącego Lizzie z morderstwami, a wyłącznie materiał poszlakowy, dlatego trudno było się spodziewać innego wyroku. Sprawa zabójstwa Andrewa i Abby Bordenów do dziś pozostaje nierozwiązana.

Gdyby Abby została wdową, cały majątek po mężu stałby się jej własnością, a po jej śmierci przeszedłby w ręce jej rodziny. Ale stało się odwrotnie. Lizzie musiała wypłacić roszczenia rodzinie macochy, szczególnie jej dwóm siostrom, i mogła wspólnie z Emmą żyć z pokaźnego spadku.

Kupiły dom w modnej okolicy Fall River i dzieliły go aż do 1904 r. Mimo uniewinnienia Lizbeth (nie chciała być nazywana swoim dawnym imieniem) została oskarżona przez społeczeństwo Fall River. Jej prawdziwe imię ponownie wypłynęło w 1897 r., gdy oskarżono ją o kradzieże w sklepach w Providence na Rhode Island. Niedługo później Lizbeth spotkała aktorkę Nance O'Neill. Para stworzyła silną więź – niektórzy spekulują, że były kochankami. Emmie nie podobała się ta przyjaźń. Dwa lata po tym, jak Lizzie poznała Nance, siostra opuściła dom i nigdy tam nie powróciła.

Lizzie Borden dożyła spokojnie 67 lat. W ostatnim roku zachorowała po usunięciu pęcherzyka żółciowego i zmarła na zapalenia płuc 1 czerwca 1927 r. w Fall River. Niewiele osób przyszło na jej pogrzeb. Dziewięć dni później w wieku 76 lat odeszła również Emma. Chorowała na przewlekłe zapalenie nerek w domu opieki w Newmarket w stanie New Hampshire, gdzie zamieszkała w 1923 r. zarówno ze względów zdrowotnych, jak i po to, by znaleźć się z dala od mediów i oczu ludzi, którzy znali historię jej rodziny. Siostry pochowano w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Oak Grove.

Lizzie wszystkie tajemnice zabrała ze sobą. Jednak spekulacji jest wiele. Niektórzy uważają, że morderstw dokonał nieślubny syn Andrew, William, a Lizzie i Emma spiskowały, aby ukryć swoje zaangażowanie w zbrodnię. W innej wersji siostry razem planowały zabójstwa, podczas gdy sama Lizzie dokonała ich własnoręcznie. Jeszcze inni twierdzą, że Lizzie i Sullivan miały romans i razem zamordowały Bordena.

W 2012 r. dzienniki prowadzone przez adwokata Lizzie Andrew Jenningsa zostały zdobyte przez Fall River Historical Society. Ujawniają, że Jennings ujrzał wrażliwą stronę Lizzie, kobietę, która smuciła się z powodu swojej straty, a nie – jak się wcześniej wydawało – zimną i opanowaną posągową postać. Notatki nie wniosły jednak żadnych informacji, które mogłyby naprowadzić na odpowiedź, kto faktycznie zabił Bordenów. W ich starym domu mieści się dziś muzeum. Odwiedzający twierdzą, że jest nawiedzane przez duchy Andrew i Abby.

W dniu morderstwa 4 sierpnia 1892 r. Lizzie Borden miała 32 lata. Mieszkała w małym miasteczku Fall River w stanie Massachusetts w skromnym, choć dość zamożnym domu przy Second Street, który jej rodzina zajmowała od 20 lat. Była to dość typowa, wąska, trzykondygnacyjna kamieniczka stojąca tuż przy ulicy. W rzeczywistości status rodziny był znacznie wyższy, ale ojciec Lizzie, 69-letni Andrew Jackson Borden, był człowiekiem bardzo oszczędnym, a wręcz skąpym.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie