Na co do kina w weekend? Oczywiście na „Barbenheimera”

Takiego mocnego weekendu dawno w kinie nie było: na ekrany wchodzą „Oppenheimer” Christophera Nolana i „Barbie” Grety Gerwig.

Publikacja: 21.07.2023 13:47

„Barbie” Grety Gerwig

„Barbie” Grety Gerwig

Foto: materiały prasowe

To dwa zupełnie inne filmy. Wielkie kino o człowieku, który zbudował bombę atomową i kampowa opowieść o lalce, którą od końca lat 50. poprzedniego wieku bawią się kolejne pokolenia dziewczynek. Ponury dramat i rozśpiewana, roztańczona bajka. W każdym innym przypadku starcie takich filmów w weekend przyniosłoby straty obu tytułom. W przypadku „Oppenheimera” i „Barbie” jest inaczej. Bo stoją za nimi dwa kultowe dziś w kinie nazwiska reżyserów - Christophera Nolana i Grety Gerwig. Bo oba są czymś wyjątkowym w filmowym krajobrazie. Oba budzą zupełnie inne, ale silne emocje. I oba mogą zgarnąć niemałą część tegorocznych nominacji oscarowych.

„Oppenheimer” to wielkie kino. Historia człowieka, który w 1945 roku, patrząc na próbny wybuch bomby atomowej na pustyni, cytując Bhagawadgitę, święte pismo hinduizmu, stwierdził: „Teraz stałem się śmiercią, niszczycielem światów”. Christopher Nolan oparł scenariusz na nagrodzonej Pulitzerem książce „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej” Kaia Birda i Martina J. Sherwina. 

Czytaj więcej

Oppenheimer, ojciec bomby atomowej, na ekranach kin. Plejada gwiazd

Reżyser nie pokazuje dokumentalnych obrazów wybuchu bomby atomowej w Hiroszimie i Nagasaki. Ale widz zobaczy tę tragedię na twarzy Oppenheimera, który już w czasie próbnego wybuchu na pustyni zrozumie, co stworzył. Nolan opowiada o życiu naukowca od momentu, gdy jako samotny, udręczony psychicznie dwudziestolatek zainteresował się fizyką kwantową, pokazując też jego lewicowe sympatie, przez czas II wojny światowej, gdy pełnił funkcję dyrektora tajnego laboratorium w Los Alamos w Nowym Meksyku, gdzie razem z wieloma wybitnymi naukowcami pracował nad wykorzystaniem reakcji jądrowych do budowy broni, a potem jako doradca Komisji Atomowej usiłował ograniczyć wyścig zbrojeń aż do momentu, gdy w 1954 roku, posądzony o kontakty z komunistami, został pozbawiony prawa wglądu do dokumentów państwowych.

To męski film toczący się w zawrotnym tempie. Pasjonująca historia tworzenia odciętego od świata miasteczka na pustyni, gdzie ściągnięto najwybitniejszych naukowców. Oppenheimer zdaje sobie sprawę, jakie są konsekwencje ich pracy, ale też wie, że jeśli Amerykanie nie wyprzedzą tu Niemców, to dojdzie do tragedii. Jednak świadomość w czym bierze udział, nie daje mu żyć. Przerażenie narasta. Także i wtedy, gdy bomba staje się bronią w wyścigu z komunistyczną Rosją, gdy niszczy Hiroszimę i Nagasaki. Jest zresztą w filmie znakomita scena w Gabinecie Owalnym Białego Domu, gdy roztrzęsionemu Oppenheimerowi mamroczącemu o krwi na rękach, prezydent Truman rzuca: „Myśli pan, że Japończycy zastanawiają się, kto zbudował bombę? Oni chcą wiedzieć, kto wydał rozkaz jej zdetonowania”. 

Wszystko to nakłada się na siebie w czasie rzeczywistym, we wspomnieniach i wyobraźni bohatera – Nolan nie zachowuje chronologii, a jednak tworzy opowieść całkowicie przejrzystą.

Czytaj więcej

„Stałem się śmiercią”: kim był Robert Oppenheimer, bohater filmu Chrisa Nolana?

„Oppenheimer” to film o tragedii człowieka, który we, że jego geniusz zostanie wykorzystany przeciwko ludzkości. Mocna opowieść polityczna, a jednocześnie dramat psychologiczny rozgrywający się w głowie i świadomości bohatera. Męska opowieść prowadzona w zawrotnym tempie. Bez żadnego znieczulenia. Bo nie wnoszą go na ekran także kobiety – pierwsza miłość Oppenheimera, jego żona, która rodzi na pustyni dziecko dając światu kolejne życie, a jednocześnie ma głęboką świadomość zagłady, śmierci i cierpień, do jakich może doprowadzić tajna praca jej męża. Obie zresztą źle przez kochanka i męża traktowane. 

Porywające widowisko, które w tym roku może zgarnąć worek Oscarów – dla filmu, reżysera aktorów – przede wszystkim rewelacyjnego Cilliana Murhy’ego za rolę tytułową, ale też dla innych aktorów (m.in.  Roberta Downeya Jr czy Emily Blunt) i innych twórców, choćby operatora genialnie łączącego na ekranie zdjęcia barwne z czarno-białymi. 

A jednocześnie wchodzi na ekrany „Barbie” – cała różowa, w różowej krainie Barbie Land. Lalka, którą bawiło się od ponad 60 lat kilka pokoleń dziewczynek, w filmie Grety Gerwig zaczyna się psuć. I musi zameldować się w normalnym ziemskim świecie, by odnaleźć dziewczynkę, przez którą niedomaga. 

Początek filmu to absolutny szał. Różowy, przesłodzony świat stworzony przez firmę Mattel żyje swoim wyśnionym życiem. Jego królową jest piękna, stereotypowa Barbie, ale są tu również całe zastępy innych lalek – prawniczki, naukowczynie, lekarki. W Barbie Landzie one rządzą. Ken i jego koledzy specjalnie się nie liczą. Ale wkrótce wyrzucona do realnego świata Barbie pozna inne oblicze życia. 

Czytaj więcej

Barbie wygnana z raju. Ten film będzie hitem lata

Na tym różowym widowisku się nie skończy, bo scenariusz napisali Noah Baumbach i Greta Gerwig, która też stanęła za kamerą. A dwójka przedstawicieli nowojorskiej mumblecore nie pozwoliłaby sobie na bajkę dla dzieci bez pointy.

I tak, choć jest śmiesznie i kolorowo, odzywają się tu echa problemów obyczajowych, jakimi dzisiaj żyje zachodni świat. Reżyserka z jednej strony patrzy na świat, gdzie kobieta niby jest najważniejsza, ale tak naprawdę jest ona pustą idiotką. Z drugiej opowiada o dominacji mężczyzn w realnym świecie, patriarchacie i iluzoryczności dopuszczania kobiet do wysokich pozycji. Ale „Barbie” nie jest filmem feministycznym. Reżyserka przewrotnie pokazuje, że niebezpieczna jest każda dominacja. Dominacja kobiet też. 

Gerwig już wcześniej, choćby w „Małych kobietkach”, udowodniła, że jest bardzo sprawną reżyserką. Tu potwierdza swoje zdolności. Potrafi zrobić musical, wzruszyć piosenką, skontrastować cień starszej pani Ruth Handler ze światem, jaki ona przed laty stworzyła. I prowadzić aktorów. Margot Robbie zachwyca kreacją lalki, która odkrywa płynące po policzkach łzy. Ryan Gosling potwierdza talent musicalowo-taneczny, jaki pokazał w „La La Landzie” i sprawdza się jako Ken, choć fanki będą pewnie lekko zniesmaczone jego białą czupryną i głupawym wyrazem twarzy.

Czytaj więcej

Barbara M. Roberts, czyli Barbie. Kto wymyślił najsłynniejszą lalkę świata?

Greta Gerwig chce udowodnić, iż nawet w najbardziej sztucznych elementach naszej kultury kryje się „zaproszenie do dyskusji. Jednak spójrzmy trzeźwo: zarówno diagnoza społeczna, jak i filozofia są tu na bardzo podstawowym, niemal prymitywnym poziomie. Ale wystarczy na bajkę z morałem, że prawdziwe życie, nawet nie zawsze najszczęśliwsze, jest lepsze od sztucznego raju. 

Zresztą, czy tego wymagamy od wakacyjnego hitu? A „Barbie” z pewnością będzie hitem. Już jest. Podobnie jak „Oppenheimer”.

Na seansach przedpremierowych, zanim jeszcze filmy oficjalnie weszły do kin, „Barbie” zarobiła już ok.20 mln. dolarów, a „Oppenheimer” – blisko 10 mln. Przy czym „Barbie” ma lepszą pozycję startową, bo trwa o godzinę krócej, więc w ciągu dnia może mieć na tej samej sali kinowej więcej seansów. Ale, co zadziwiające, te dwa superatrakcyjne tytuły nie „zjadają się” nawzajem. Widzowie chcą obejrzeć oba filmy, bardzo często kupują bilety jednocześnie. Dlatego powstało już nawet określenie „Barbenheimer”.

I „Barbenheimer” rządzi. Po weekendzie przyjdą dokładne dane z kin, ale producenci i kiniarze przypuszczają, że padną rekordy. Po raz trzeci w tym roku wartość sprzedaży weekendowej może przekroczyć 200 mln dolarów. Eksperci prognozują, że wpływy z „Barbie” wyniosą ok. 120 mln. (zbliżając się do rezultatu „Avatara”), zaś z „Oppenheimera” ponad 70-80 mln. Ale możliwe są niespodzianki. Publiczność na punkcie obu filmów oszalała.

Może też warto pamiętać, że w tym tygodniu na polskie ekrany wchodzi ciekawy film Paolo Genovese „Pierwszy dzień mojego życia” z tajemniczym Tony’m Servillo, który czterem osobom planującym samobójstwo daje szansę sprawdzenia jak będzie wyglądało życie bez nich. Ciekawe kino, ale czy się obroni?

To dwa zupełnie inne filmy. Wielkie kino o człowieku, który zbudował bombę atomową i kampowa opowieść o lalce, którą od końca lat 50. poprzedniego wieku bawią się kolejne pokolenia dziewczynek. Ponury dramat i rozśpiewana, roztańczona bajka. W każdym innym przypadku starcie takich filmów w weekend przyniosłoby straty obu tytułom. W przypadku „Oppenheimera” i „Barbie” jest inaczej. Bo stoją za nimi dwa kultowe dziś w kinie nazwiska reżyserów - Christophera Nolana i Grety Gerwig. Bo oba są czymś wyjątkowym w filmowym krajobrazie. Oba budzą zupełnie inne, ale silne emocje. I oba mogą zgarnąć niemałą część tegorocznych nominacji oscarowych.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Piotr Adamczyk gra mafioso. Kiedy odmawiał grania playboyów, uratowała go Ameryka
Film
Cannes 2024: Coppola, Lanthimos i „Furioza. Saga Mad Max” powalczą o Złotą Palmę
Film
Nie żyje Roger Corman, "król filmów klasy B"
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Stara Anglia, Sudan i miasto bogów
Film
Solidarność’24: dawne ofiary Margaret Thatcher pomagają syryjskim uciekinierom