Krakowskie święto niezależnego kina otworzy w tym roku film, który wydaje się ważny w czasach narastających zbrojnych konfliktów – wojen w Ukrainie i w strefie Gazy. Powstał na podstawie bestsellerowej powieści Australijki Lily Brett „Too Many Men” – opowieści o traumie Holocaustu przenoszonej z pokolenia na pokolenie.
W „Treasure” amerykańska dziennikarka muzyczna, po życiowych zawirowaniach, postanawia wrócić do swoich korzeni. Chce poznać historię ojca, który zawsze na temat swojej przeszłości milczał, zrozumieć dlaczego matka budziła się w nocy z krzykiem. Jedzie do Polski, by odszukać ślady swojej żydowskiej rodziny. Ojciec, który wszystkich bliskich stracił w Auschwitz, a po wojnie zbudował swoje życie za granicą, teraz postanawia towarzyszyć jej w wyprawie do Europy.
Jest rok 1991. Polska jeszcze pachnie pozostałościami po socjalizmie i szarością. Ruth z ojcem podróżują po kraju śladami swoich przodków. Odnajdują fabrykę, która przed wojną do nich należała, odwiedzają mieszkanie, w którym rósł jej ojciec. Dziś żyją tam ludzie nieprzyjaźni i chytrzy, którzy z jednej strony obawiają się, że Żydzi zechcą odzyskać swój majątek, z drugiej - ich rodzinne pamiątki sprzedają im po bajońskich cenach. Na koniec ojciec i córka pojadą do Oświęcimia, by przejść przez bramę Auschwitz.
Parę Amerykanów grają Lena Durham i Stephen Fry. W wyprawach po Polsce towarzyszy im wynajęty przez ojca polski taksówkarz
Parę Amerykanów grają Lena Durham i Stephen Fry. W wyprawach po Polsce towarzyszy im wynajęty przez ojca polski taksówkarz. W tej roli trochę wyrafinowania i humoru wnosi na ekran Zbigniew Zamachowski. Dobrze zaznaczają swoją obecność na ekranie także inni polscy aktorzy, m.in. Maria Mamona, Iwona Bielska czy Tomasz Włosok. Najsłabiej, co dziwne, wypada Lena Durham. Aktorka związana z nowojorskim Mumblecore, a jednocześnie współproducentka „Treasure”, przez cały film pozostaje tak samo nijaka i nieciekawa. Ale też nie bardzo ma co grać. Scenariusz tonie w stereotypach, m.in. tych o antysemickiej, zapijaczonej Polsce, gdzie działają tylko łapówki. Wszystko tu jest dość niechlujnie prowadzone, pozbawione dynamiki i pełne klisz. Warto przypomnieć, że z podobnym tematem znaczniej bardziej interesująco poradził sobie Jessie Eisenberg w filmie „Prawdziwy ból”.