Gmina Bogatynia, leżąca przy trójstyku granic Polski, Czech i Niemiec, za sprawą działającej tam kopalni węgla brunatnego Turów znalazła się w centrum uwagi całej Unii Europejskiej. Podczas gdy trwają polsko-czeskie rozmowy o przyszłości odkrywki, lokalni mieszkańcy walczą o miejsca pracy.
Do tej walki przyłączyli się też samorządowcy, którzy alarmują, że nagłe zamknięcie tak dużego zakładu oznaczałoby nie tylko kłopoty z zaspokojeniem krajowego zapotrzebowania na energię elektryczną, ale też katastrofę dla budżetu gminy.
Największy pracodawca
Głośno o kopalni Turów zrobiło się po tym, gdy Czesi skierowali skargę przeciwko Polsce najpierw do Komisji Europejskiej, a potem do Trybunału Sprawiedliwości UE sugerując, że nasz kraj dopuścił się szeregu naruszeń unijnego prawa przy wydawaniu koncesji na eksploatację turoszowskiego złoża. Sprawa od początku była poważna, ale nabrała dodatkowych rumieńców, gdy TSUE nakazał Polsce wstrzymanie działalności kopalni do czasu ogłoszenia ostatecznego wyroku.
CZYTAJ TAKŻE: Zamknięcie Turowa? „Wyrok na dziesiątki tysięcy ludzi”
Trybunał uznał za wystarczająco prawdopodobne, że dalsze wydobycie węgla w tym miejscu może mieć negatywny wpływ na poziom wód podziemnych na terytorium czeskim. Polski rząd ogłosił, że tego nakazu nie wykona, bo wiązałoby się to także z zatrzymaniem Elektrowni Turów, zasilanej węglem z pobliskiego złoża, i zachwiałoby bezpieczeństwem energetycznym kraju. Od razu też przystąpił do negocjacji ze stroną czeską, a lokalna społeczność – do obrony swojego największego pracodawcy.