Siedem lat temu, 19 stycznia 2017 roku, ukazał się w
„Rzeczpospolitej” mój felieton o takim samym tytule. Napisałem
go tuż przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa na prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Dzisiaj nadal deklaruję to samo: nie boję się
Trumpa, a nawet – wbrew powszechnej histerii przed jego reelekcją
– dostrzegam pewne zalety jego programu wyborczego.
Wiem, że taką
deklaracją narażam się na poważną krytykę tej części opinii
publicznej, która ma wdrukowany obraz Trumpa jako narcystycznego
mizoginika, amerykańskiego izolacjonisty, ekstremisty gotowego do
przeprowadzenia zamachu stanu, antydemokraty, a nawet rasisty.