Kandydat PiS na prezydenta stolicy Tobiasz Bocheński zarejestrował się w wyborach rzutem na taśmę, na kilka godzin przed upływem terminu. Bo nie miał stałego meldunku i nie figurował w spisie wyborców w stolicy. Na Brzeskiej zginąć by mógł.
Pozycja prezydenta stolicy jest wyjątkowa nie tylko w Polsce. Politycznie to często najgroźniejszy konkurent lub konkurentka partyjnego szefa, partyjna rezerwa kadrowa i żelazny zasób ludzki. Ale jednocześnie działalność na polu minowym. Była prezydentka Wspólnoty Madrytu, która reelekcję uzyskiwała po kolejnych zwycięskich wyborach w 2007 i w 2011 r., hrabina Esperanza Aguirre z Partii Ludowej, skończyła karierę jako obiekt ulicznych okrzyków „Espe, Espe – especulacion!”. Wsławiła się też jako autorka innowacyjnego pomysłu karania osób grzebiących w śmietnikach w poszukiwaniu czegoś do jedzenia mandatem w wysokości 500 euro. Może dla arystokratki to niewielka kwota.
W Londynie utworzone stosunkowo niedawno (w 1998 r.) stanowisko burmistrza objął Ken Livingstone, charyzmatyczny polityk lewego skrzydła Labour Party, osobisty wróg Margaret Thatcher, nazywany „czerwonym Kenem”. Po dwóch kadencjach pokonał go twardy konserwatywny Boris Johnson. Livingstone po latach hiperaktywności politycznej wycofał się. Johnson został premierem.
Czytaj więcej
„Można nam wiele zarzucić, ale nie to, że robimy durni ze swoich wyborców. 100 konkretów na 100 dni rządów? Bzdura!” – mówili prelegenci sobotniej konwencji wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w Szeligach.
Warszawa – poczekalnia w drodze do zaszczytów
Warszawa to także poczekalnia w drodze do różnych zaszczytów, w tym najważniejszego – prezydenta państwa. Ale przecież sprawowanie funkcji w mieście nie stanowi automatycznej kwalifikacji do miejscówki w „dużym Pałacu”. Rafał Trzaskowski już raz się o tym boleśnie przekonał. Może tylko pomóc, ale niczego nie gwarantuje. Gwarancje kandydatowi KO daje raczej brak konkurencji w stolicy.